__________________________________
>>>Rozdział VII<<<
__________________________________________
Wszędzie panowała
ciemność. Zayn był dość zdezorientowany. Skąd on się tu wziął? Szedł wolno
tunelem, na którego końcu widział delikatne światło. Im bardziej się zbliżał,
tym coraz więcej napisów i rysunków na ścianka. Trupie czaszki. Krew. Napisy
typu to twoja ostatnia godzina albo za chwilę już będzie po wszystkim a
także nikt nie będzie za tobą płakał.
Nie zrobiły jednak one na nim większego wrażenia. Szedł dalej przed siebie,
prosto, byleby dojść do… Wyjścia? Ucieczki? Czego on właściwie oczekiwał? Nie
miał jednak większego wyboru. Sunął powoli, odwracając się tylko raz, gdy
usłyszał za sobą kroki. Przystanął, nasłuchując. Z cienia wyłoniła się postać
przerażonej matki tulącej dziecko do ramion. Nagle usłyszał krzyk. Matka padła
na podłogę. Martwa. Malik przestraszył się nie na żarty. Chciał do niej
podejść, ale wtedy ujrzał za nią jakąś postać. Nie wyglądała na przyjazną.
Chłopak odwrócił się na pięcie i pobiegł w przeciwnym kierunku, tam, gdzie
widział jasność. Wtedy jego wzrok przykuł napis na ścianie. Nie idź w stronę światła. Cóż, nie miał
większego wyboru, albo podejmie to ryzyko albo zostanie zabity na miejscu.
Wybrał to pierwsze. W rozpędzie wpadł do pomieszczenia, ale prawie natychmiast
pisnął i schował się za skałą. Przed wejściem stało dwóch uzbrojonych
strażników, a we wnętrzu… Mulatowi aż zaparło dech. W klatce pośrodku siedział
przywiązany Niall, ze spuszczoną głową. Wyglądał, jakby nie jadł od tygodnia,
cały był w siniakach i bliznach. Wtedy nagle chłopak podniósł głowę i napotkał
jego wzrok. W jego oczach czaiło się wielkie cierpienie.
- Niall!- pisnął i rzucił się w jego stronę. Strażnicy
natychmiast stanęli na obronę, bijąc powietrze nożami przed jego twarzą.
- Zayn! Zayn! To pułapka! Uciekaj!- krzyczał blondyn.
Strażnicy
natychmiast go pojmali, a Zayn oczywiście się szamotał. Pff! Szamotał, to mało
powiedziane! Kopał, gryzł, uderzał pięściami o ich twarze- a gdzieś z boku
słyszał nasilające się:
- Zayn! Pomóż! Zayn! Zayn! ZAYN! ZAYN OBUDŹ SIĘ WRESZCIE!
--------
Mulat usiadł na
kanapie, zlany potem. Przed nim siedział blondyn ze zdziwionym wyrazem twarzy.
A więc to był tylko sen… Jeden z tych okrutnych koszmarów. Cóż, był bardzo
realistyczny. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby był prawdziwy. W pewnym
sensie był na siebie zły, że usnął. Czemu na kanapie? Aha, wczoraj przecież
oglądali razem Grease. No tak.
- Zamówiłem pizzę- przerwał jego rozmyślania Niall.- Leży na
stole.
Czarnowłosy
podszedł do stolika i ujrzał na nim 20 pudełek. Zaczął je kolejno otwierać, ale
wszystkie były puste. No, z wyjątkiem jednego. Najwyraźniej ktoś zwany Horanem zjadł 19 pudełek
Hawajskiej, mu zostawiając tylko jedno. Nie ma to jak zaczynać śniadanie od
śmieciowego żarcia.
- No masz- zwrócił się do niebieskookiego jak do psa widząc,
jak patrzy na niego błagalnym, wygłodniałym wzrokiem.- I tak nie dam rady sam
zjeść całej.
Uszczęśliwiony
blondyn rzucił się w stronę jedzenia. Kit z tym, że Zayn dostał tylko 3
kawałki. Widok szczęśliwego Nialla to widok warty każdej ceny.
***
Louis wspinał się
w górę po obsuwających się kamieniach zastanawiając się, jak Harry tędy
przeszedł. Wyobrażał go sobie w uśmiechu, skaczącego po kamieniach jak motyl z
kwiatka na kwiatek. Co ty pleciesz,
Tomlinson- zganił siebie w myślach.-
Harry nie jest jak motyl. Owszem, jest piękny, ale uroda motyla nie równa się
tej Stylesowej. On jest jak… jak… jak skowronek, budzący go każdego dnia rano z
tacą jedzenia. Albo jak misiak, którego przytula się podczas strasznych
horrorów (nie, żeby on się bał, to misiu się boi- w razie co). Albo jak ciepłe
słońce, które ogrzewa w zimnie dni. Albo jak kropla deszczu, która śpiewa
przepięknie swoim melodyjnym głosem, spływając po szybie. Albo coś o wiele
piękniejszego.
Gdy pokonał
ostatnie metry tunelu i w końcu stanął na górze, przywitało go raźne światło i
grzmot zbliżającej się burzy. Delikatne pierwsze krople deszczy muskały jego
ciało. Rozejrzał się dookoła. Gdzie teraz? Dróg było wiele, zbyt wiele. Skąd
miał wiedzieć, gdzie poszedł lokowany? Nie miał jednak czasu do namysłu. W
powietrzu ujrzał duży, niebieski helikopter, bacznie patrolujący teraz. W
każdej chwili mógł go zauważyć. Rzucił się więc w pierwszy lepszy szlak i zbiegł
na dół. Chciał się schować, zejść możliwie nisko, aby może ukryć się gdzieś w
śród drzew. Na próżno.
- Ej, tam jest!- krzyknął ktoś.
Usłyszał za sobą
warkot silnika. Byli daleko, ale jeśli chłopak się nie pospieszy, niedługo go
dogonią. Zbiegał prędko w dół, co rusz potykając się o coś i zaczepiając
łokciami o jakieś gałęzie, boleśnie rozdzierając mu skórę. Odległość pomiędzy
nimi zmniejszała się z zawrotną prędkością. 200 metrów. 190. 170. Jak na złość
zaczęło lać. 140. Szatyn przyśpieszył. 120. Teraz biegł już sprintem. 100.
Wtedy poślizgnął się na jednym z licznych mokrych od deszczu kamieni. Sturlał
się po zboczu góry w super tempie, obijając sobie przy tym łokcie. To trwało
tylko kilka sekund, ale i tak boleśnie odczuwał to na swojej skórze. Zmusił się
do zmienienia pozycji z „zdechły pies” na siedzącą. Syknął, gdy musiał użyć
stawu w lewym kolanie. No pięknie. Tego
jeszcze brakowało.
Zanim podjął chęć
dalszej ucieczki, musiał ocenić szkody. Z jego ramion, łokci, nóg, głowy, a
nawet szyi ciekła ciurkiem krew. Wszystko byłoby w miarę, ale to kolano. Ugh. Jak na złość deszcz
zmagał się z każdą chwilą. Szybko rozejrzał się wokół. Dookoła były tylko
drzewa i krzaki, ale helikopter nie odpuszczał. Teraz znajdował się jakieś 50
metrów od niego. Louis nie widział już żadnej szansy na ucieczkę. Przyległ
tylko płasko do ziemi i poddał się. I tak
już nigdzie nie pójdę z tym kolanem. Tyle przegrać. A miałem uratować Harry’ego.
Kiedy słyszał helikopter już tuż- tuż za sobą, nagle jego uszu dobiegł dobrze
znany mu głos.
- Psst, Lou! Tutaj!- głos wydobywał się z jego prawej
strony. Spojrzał więc ostrożnie w tamtą stronę, ale nie zobaczył nic. Może to
te wszystkie rany, które dostawał przez cały dzień, może to kolano? Tego nie
wiedział. Fala bólu zalała go całego. Gdzieś daleko usłyszał huk piorunu. Potem
już widział tylko ciemność.
***
Wszędzie panowała
ciemność. Louis szedł wolno tunelem, na którego końcu widział delikatne
światło. Im bardziej się zbliżał, tym coraz więcej napisów i rysunków na ścianka.
Trupie czaszki. Krew. Napisy typu to
twoja ostatnia godzina albo za chwilę
już będzie po wszystkim a także nikt
nie będzie za tobą płakał. Szedł dalej przed siebie, odwracając się tylko
raz, gdy usłyszał za sobą kroki. Z cienia wyłoniła się postać przerażonej matki
tulącej dziecko do ramion. Usłyszał krzyk. Matka martwa padła na podłogę. Ujrzał
za nią jakąś postać. Tomlinson przestraszył się nie na żarty. Nie wyglądała na
przyjazną. Chłopak odwrócił się na pięcie i pobiegł w przeciwnym kierunku, tam,
gdzie widział jasność. Wtedy jego wzrok przykuł napis na ścianie. Nie idź w stronę światła. W rozpędzie
wpadł do pomieszczenia. Przed wejściem stało dwóch uzbrojonych strażników, a we
wnętrzu… Szatynowi aż zaparło dech. W klatce pośrodku siedział przywiązany
Harry, ze spuszczoną głową. Wyglądał, jakby nie jadł od tygodnia, cały był w
siniakach i bliznach. Wtedy nagle chłopak podniósł głowę i napotkał jego wzrok.
W jego oczach czaiło się wielkie cierpienie.
- Harry!- pisnął i rzucił się w jego stronę. Strażnicy
natychmiast stanęli na obronę, bijąc powietrze nożami przed jego twarzą.
- Lou! Lou! To pułapka! Uciekaj!- krzyczał blondyn.
Strażnicy
natychmiast go pojmali, a Louis oczywiście się szamotał. Pff! Szamotał, to mało
powiedziane! Kopał, gryzł, uderzał pięściami o ich twarze- a gdzieś z boku
słyszał nasilające się:
- Lou! Lou! Pomóż!- piszczał lokowany.
______________________________________
Witajcie!
Dzisiaj taki króciutki rozdzialik, wiecie, są wakacje i ja też chcę trochę się zabawić :D
Chciałam napomnieć że wyjeżdżam jutro do hotelu w Zakopanem i nie wiem, czy będzie tam Wi-Fi (bezpłatne) więc nie mam pojęcia, jak z postami :/
Potem jak wrócę będzie 30.08. i pewnie będę się szykować do szkoły, więc także nwm, jak z tym będzie. Wyjdzie w praniu.
Wszystkim życzę miłych i cudownych ostatnich dni wakacji♥!
Agawa♥ xx